Bywa dzika i niedostępna. Jest jednak piękna w tej swej surowości. Zupełnie inna niż reszta Hiszpanii, Galicja potrafi być wyzwaniem dla spragnionych jej fal. Gdzie pływać i jak przetrwać na miejscu? Oto moje spostrzeżenia.

Opowieść o surfingowej podróży do Galicji podzielę na dwie części. Podział jest geograficzny i wynika z trasy jaką obraliśmy po wylądowaniu na miejscu (lot Ryanairem z Malagi do Santiago de Compostela). Zacznę od przedstawienia południowo-zachodniego krańca tej krainy. To okolice miast Vigo i Pontevedra. W drugiej części skupię się na rejonie miasta A Coruna, które zajmuje północno-zachodnią część hiszpańskiego raju dla surferów.

Prawie jak w domu

Opuszczając lotnisko w hiszpańskiej Częstochowie i udając się drogami drugiej kategorii w stronę wybrzeża nie sposób nie zaobserwować, że galicyjski krajobraz do złudzenia przypomina polskie tereny podgórskie czy świętokrzyskie. Pokaźne pagórki obrośnięte gęstymi lasami, proste, siermiężne domy, tak różne od tych na południu, zapachy hiszpańskiej wsi – to wszystko przypomina dom. To jest ten moment, w którym ogarnia cię nieprzyjemne uczcie, że może nie jesteś już TAM, że wróciłeś… Im bliżej wybrzeża, tym ten niepokój na szczęście maleje. Pomagają w tym też dobrej jakości drogi regionalne. Warto je wybrać nie tylko ze względu na bycie bliżej prawdziwej Galicji. Są darmowe, a autostrady w tym rejonie nie należą do tanich (sprawdziliśmy to dobrze).

Mieszkamy na dworze

Kiedy pisałem o tym, że na wybrzeżu w rejonie Kadyksu nie jest łatwo znaleźć atrakcyjny (według naszych kryteriów) nocleg, w opisywanej części Galicji jest to niemal niemożliwe. Na szczęście występuje tam urocze zjawisko o „imieniu” Pazo. A Pazo to coś jak dwór, taki prowincjonalny pałac pana feudalnego przerobiony na dobrej jakości pensjonat. Nam udało się znaleźć takie miejsce w miasteczku Nigran sąsiadującym z Patos, gdzie surfowałem.

Picture of Pazo da Touza in Nigran, Galicia

No entiendo

Tu w znaczeniu komunikacji językowej, której należy poświęcić osobny akapit tej opowieści. Chciałbym podkreślić w tym miejscu jedną ważną rzecz: w Galicji, tak jak w całej północnej Hiszpanii, ani rusz bez znajomości hiszpańskiego! Zapomnijcie o tym, że dogadacie się po angielsku. Ja mam to szczęście, że Edyta mówi po hiszpańsku całkiem nieźle. Ja mówię na tyle, że jestem w stanie zamówić sobie posiłek i alkohol. Wśród „localsów” zdarzają się oczywiście chlubne wyjątki. Np. mój młodociany instruktor surfingu z Prado Surf School. Swoją drogą polecam tę szkołę, która poza Patos ma kilka innych filii na całym galicyjskim wybrzeżu. Pro tip jeśli ktoś chce rezerwować u nich lekcje przed przyjazdem: najlepiej przez ich stronę, ale od razu należy odpalić tłumacza online i walić po hiszpańsku, bo choć próbowałem przejść w trakcie korespondencji na angielski, spełzło to na niczym.

Miejscówka

Na dwa dni moim spotem stała się plaża w Patos. Beach break z dwoma „strefami”. Pierwsza – dla tych mniej zaawansowanych – łagodniejsza, gdzie „wchodzą” zarówno lewe, jak i prawe fale, znajduje się tuż naprzeciwko siedziby Prado Surf. Kilkaset metrów w prawo jest spot dla bardziej zaawansowanych. Z tego co zaobserwowałem zdecydowanie szybszy i mniej wybaczający błędy. Łatwo go zlokalizować. Granicę wyznaczają skały.

Picture of beach in Patos, Galicia

Picture of a fishing boat on Patos beach, Galicia

Ja pływałem rano, kiedy na „moim” spocie fale dochodziły w porywach do 1-1,5 m. Przy tej wielkości moc wody w tym miejscu jest odpowiednia na początkujących i średniozaawansowanych. W ciągu dnia swell osłabł i podczas ponownej wizyty po południu cała plaża – także część trudniejsza – była zdominowana przez mniejsze falki, na których najlepiej radziły sobie longboardy lub fishe.

Picture of a surfer riding a wave in Patos beach

Picture of a surfer riding a wave in Patos beach

Zdjęcie surfera na fali na plaży w Patos

Zdjęcie surfera stojącego na skałach na plaży w Patos

Zdjęcie dwóch surferów idących po plaży w Patos

Muszę przyznać, że miejscówka jest bardzo malownicza. Klimatu dodają wyspy widoczne na horyzoncie i rodzinna, piknikowa atmosfera, którą poczuliśmy odwiedzając plażę po południu. Przy sprzyjających warunkach ta sielanka potrafi zamienić się jednak w szkołę przetrwania. Od mojego instruktora dowiedziałem się, że dwa dni przed naszym przyjazdem na plażę wszedł swell z 2-3 metrowymi falami, które – jak szczerze przyznał – nieźle go sponiewierały.

Strategia na sesję

Zgodnie z tym co pisałem w tekście „5 rules of a perfect surfing lesson” na sesję w Patos przyjąłem z góry określoną strategię. Podzieliłem lekcję na 2 części. W pierwszej – wiadomo – dobra rozgrzewka (nawet za dobra patrząc na poniższe zdjęcie) i oswojenie się ze spotem. Zgodnie z tym, co radził mi Andy najpierw poślizgałem się nieco na brzuchu, by wyczuć fale i ich moc, a potem starałem się złapać ich jak najwięcej. W drugiej części postanowiłem poćwiczyć duck dive (technika nurkowania z deską pod falą, dzięki której szybciej i sprawniej można „przebić” się na pozycję). Przy okazji powalczyłem trochę z falami na shortboardzie. Bez sukcesu. Tym razem.

Zdjęcie surfera po rozgrzewce na plaży w Patos

Zdjęcie surfera ćwiczącego duck dive na plaży w Patos

Zdjęcie surfera ćwiczącego duck dive na plaży w Patos

Zdjęcie surfera ćwiczącego duck dive na plaży w Patos

Zdjęcie surfera ćwiczącego duck dive na plaży w Patos

Zdjęcie surfera biegnącego do wody na plaży w Patos

Co poza surfingiem? 

Okolica Nigran, wspólnie z Patos i niedaleką Baioną stanowią przyjemny, aczkolwiek nienarzucający się atrakcjami obszar. Wspomniana Baiona jest moim zdaniem najbardziej turystycznym miejscem ze wszystkich trzech. Można w niej przejść się wąskimi uliczkami starego miasta i podziwiać malowniczą marinę oraz leżący tuż obok zamek. My tego nie zrobiliśmy. Zrobiliśmy sobie za to kilkugodzinną posiadówę w lokalnej knajpce o nazwie La Boqueria. Zaczęliśmy od przyjemnego lunchu, a skończyliśmy na obowiązkowej kawie i kilku kieliszkach Alvarinho.

Z Baiony i niedalekiego Vigo można w sezonie udać się na malowniczą i bezludną wyspę Monteagudo (jedna z trzech wysp małego archipelagu Cies). Dla miłośników większych miast pozostają przemysłowe metropolie Pontevedra i Vigo.

Zdjęcie tabliczki z napisem La Salida na tle wysokiego, zielonego żywopłotu