Na co i na kogo zwrócić szczególną uwagę w tym roku? Czy Gabriel Medina wydrze trzeci z rzędu tytuł John John’owi? Czy Europejczycy wejdą do pierwszej dziesiątki rankingu? I co zrobi w tym roku Kelly Slater? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w tym wpisie.

Już 11 marca rusza kolejny sezon World Surf Tour. Najlepsi surferzy i surferki na świecie będą znów rywalizować o tytuł mistrza i mistrzyni świata. Tradycyjnie zaczną od Australii i zawodów Quiksilver Pro Gold Coast. Zanim jednak przeniosą się do surferskiego raju ja pokuszę się o drobne przewidywania i wskazanie na co i na kogo zwrócić uwagę w nadchodzącym sezonie.

1. Idealna fala z dala od oceanu

W tym roku World Surf League, które jest współwłaścicielem Kelly Slater Wave Company, włączyło po raz pierwszy do kalendarza cyklu World Tour zawody na sztucznej fali. Wydarzenie organizowane na ranczo Slatera w kalifornijskim Lemoore będzie miało przełomowy charakter. Świat surfingu nie kryje entuzjazmu.

Ronnie Blakey, jeden z komentatorów WSL, tak charakteryzuje istotę wrześniowych zawodów: „Cała presja będzie wyłącznie na barkach zawodnika. Warunki nie będą miały znaczenia i nie będzie żadnych wymówek. Tylko ty i twoje umiejętności. Widziałeś, co zrobił twój konkurent i musisz zrobić to lepiej. Nie ma zasady priorytetu ani szczęścia, więc sprowadzi się to do czystej techniki.”

Wobec jednolitych warunków dla wszystkich surferów i całkowicie kontrolowalnego kształtu fali zawody w Lemoore będą miały stricte performance’owy charakter. Dla widzów oznacza to przede wszystkim całą masę spektakularnych manewrów. Jeśli się uda (zadziała dedykowany system oceniania, sprawdzi się sposób na udostępnienie wydarzenia dla publiczności, nie zawiedzie technologia) zawodowy surfing wjedzie na nowe tory.

Z mojej perspektywy, człowieka oddalonego od naturalnych fal, to absolutnie kluczowa sprawa. Dla takich jak ja bowiem, tzw. wave pools będą w przyszłości często jedynym sposobem na złapanie kilku fal bez dalekiej podróży nad ocean. Sukces takich miejsc (także jako aren do przeprowadzania zawodów) może przyczynić się do ich popularyzacji na całym świecie.

2. Man vs. Machine

Czyli wyluzowany chłopak z Hawajów – John John Florence kontra surfingowa maszyna do zabijania (fal) z Brazylii – Gabriel Medina. Choć panowie są wobec siebie z reguły mili, to jednak napięcie między nimi jest moim zdaniem ogromne. Zeszłoroczny rajd Mediny po tytuł skończył się dopiero na finiszu (ostatnie zawody na Hawajach), a Brazylijczyk udowodnił, że nigdy nie można go lekceważyć, gdy mowa o walce o tytuł. I choć drugi rok z rzędu triumfował John John to uważam, że w 2018 nie będzie mu tak łatwo.

Obaj zawodnicy mocno zaczęli rok. John testował deski w Australii, skąd przy okazji wrzucił nieco prowokujący post.

Medina z kolei zażyna się na siłowni szlifując formę.

Myślę, że to będzie rok ich intensywnej rywalizacji. Osobiście uważam, że John nie ma już takiej presji jak rok temu, co może być dla niego zbawienne i przełożyć się na jeszcze lepsze wyniki. Gabriel z kolei jest głodny tytułu i nie odpuści, a pod presją jest niebezpieczny jak nikt inny.

Gabriel Medina, fot. Damien Poullenot / World Surf League

John John Florence, fot. Damien Poullenot / World Surf League

Czy ktoś dołączy do tego wyścigu? Po zeszłym roku życzyłbym sobie, by był to Jordy Smith. Bardzo przekonałem się do tego surfera w 2017 i byłoby dużym urozmaiceniem dla rywalizacji, by człowiek z RPA się w nią znów włączył. Eksperci wskazują też na innego Brazylijczyka – Felipe Toledo, jako na kandydata do tytułu w tym roku. Zgodzę się, że jako jeden z niewielu ma potencjał, by ramię w ramię rywalizować z Johnem i Gabrielem. W pewnych obszarach przewyższa ich mimo swojej filigranowej postury.


3. Slater – nie zawodnik, a surfingowy wizjoner

Ciężko wyobrazić sobie World Tour bez Kelly’ego Slatera. Nie sądzę jednak, by ten rok był jego ostatnim jeśli chodzi o rywalizację o tytuł mistrza świata. I choć samego tytułu moim zdaniem już nie wygra, to na pewno poszaleje jeszcze na falach. Mam równocześnie wrażenie, że Kelly dokonuje stopniowego, naturalnego w jego wieku, przejścia z zawodnika w surfingowego biznesmana-wizjonera. Sukces jego przedsięwzięć (Kelly Slater Wave Company, Outerknown, Slater Design) tylko to potwierdza.

Kelly Slater, fot. Steve Sherman / World Surf League

4. Europa w natarciu

Jako człowiek ze starego kontynentu mocno kibicuję europejskim surferom w walce o tytuł mistrza świata. Nie ma ich wielu, tym bardziej cieszę się, gdy uda im się coś wygrać (np. zwycięstwo Jeremy’ego Floresa w ostatnich zawodach sezonu Billabong Pipe Masters na Hawajach).

W 2018 dalej będę uważnie się przyglądał co najmniej dwóm Europjeczykom: Frederico Moraisowi z Portugalii i Leonardo Fioravanti’emu z Włoch. Sezon 2017 zakończyli odpowiednio na 14 i 26 miejscu, ale Morais się rozkręca, a Fioravanti jako młody surfer zdobywa jeszcze doświadczenie w rywalizacji w ramach Championship Tour. Najważniejsze, że Europejczycy zaczynają być widoczni. Liczę, że będzie to jeszcze lepszy rok dla europejskiego surfingu.

Leonardo Fioravanti, fot. Damien Poullenot / World Surf League

Frederico Morais, fot. Damien Poullenot / World Surf League

5. Więcej surfingu

Ostatnią rzeczą, o jakiej chciałbym tu wspomnieć są działania World Surf League, które konsekwentnie zmierzają w dwóch kierunkach. Pierwszy to stałe powiększanie widowni (mocniejsze partnerstwo z Facebookiem, nowe pomysły na treści). Surfingu spod znaku WSL będzie w tym roku jeszcze więcej i będzie mocniej widoczny.

Drugi to intensywna praca nad monetyzowaniem biznesu. I choć w 2018 transmisje wszystkich zawodów nadal będą za darmo to zmiany personalne w samej organizacji wyraźnie pokazują jaki jest kierunek. Dla przykładu, nowa CEO Sophie Goldschmidt ma wieloletnie doświadczenie – cytując jej podsumowanie zawodowe – w „globalizowaniu profesjonalnego sportu” wyniesione z takich organizacji jak NBA (pełniła tam rolę wiceprezes ds. partnerstw marketingowych i rozwoju biznesu oraz dyrektor zarządzającej na region EMEA i Women’s Tennis Association, gdzie pośredniczyła w podpisaniu kontraktu sponsorskiego o wartości 88 mln dolarów z marką Ericsson).

Oczywiście kroki, jakie wykonuje WSL, wywołują falę negatywnych komentarzy. Dla mnie najciekawsza jest tu jednak obserwacja tego, jak zmienia się ta organizacja (w kierunki profesjonalnej ligi sportowej) i jak aktywnie szykuje się do rosnącej popularności surfingu na świecie.